Bronisław Łagowski. Realista – marzyciel. Laudacja Adama Komorowskiego.

Bronisław Łagowski, fot. A. Głuc
Bronisław Łagowski, fot. A. Głuc

Kowadło dla profesora Bronisława Łagowskiego

Jesienny sezon działania Kuźnicy rozpoczął się, jak to teraz się mówi „na bogato,” bo nie tylko dwudniową konferencją o lewicy w Krakowie, ale także wręczeniem Kowadła profesorowi Bronisławowi Łagowskiemu. Uroczyste spotkanie odbyło się w naszym lokalu 29. września 2015 r.

 

 

Rada Stowarzyszenia „Kuźnica”

przyznaje

Bronisławowi Łagowskiemu

Honorową Nagrodę Kowadła

w uznaniu

  • Jego rzetelności w badaniu historii ludzkich idei i czynów, głębi Jego myśli poznawczej i odwagi obywatelskiej,
  • wytrwałości w zmaganiach ze słabościami naszego społeczeństwa, ludzkimi lękami i złudzeniami,
  • piękna Jego słowa pisanego,
  • wierności przyjaźniom.

 Za Radę

Kraków, 2015 r.

 

Laudację wygłosił red. Andrzej Komorowski:

Mandat do wygłoszenia laudacji tegorocznego laureata „Kowadła” mam bardzo skromny. Być może fakt, że prawdopodobnie jestem jedną z osób które znają profesora Bronisława Łagowskiego długo (na przełomie lat 60 i 70 ubiegłego wieku należeliśmy do POP przy Instytucie Filozofii UJ), jest jakimś usprawiedliwieniem. Zdarzyło mi się prowadzić ćwiczenia do wykładów, wówczas doktora Łagowskiego. Była to tzw. usługówka, czyli zajęcia z „Elementów filozofii marksistowskiej” dla studentów filologii. Tak się bodajże przedmiot nazywał, nie jestem pewien ponieważ jego nazwa ulegała flutkuacjom. Tak się składało, że staraliśmy się studentom (a były to w większości ładne studentki) przekazać nieco wiedzy o historii filozofii. Nie byliśmy żadnymi antymarksistowskimi konspiratorami. Nasz stosunek do marksizmu był poważny; czyli uważaliśmy, że student nie mający pojęcia o Platonie, Kartezjuszu czy Heglu nic z marksizmu pojąć nie może. Ponieważ czasu było mało kończyło się zazwyczaj na Heglu. Pragnę podkreslić, że taka praktyka była wtedy powszechna i nie miało to nic wspólnego z subwersją. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że dzięki tym zajęciom studenci zdobywali jakąś elementarną wiedzę z historii filozofii i było to bezpieczniejsze, dla prowadzących zajęcia, aniżeli analizowanie tekstów marksistowskich. Zwalniało od podejrzeń o rewizjonizm, dogmatyzm itp… Ot taki sobie paradoks indotkrynacji w PRL w którą byliśmy uwikłani.

Z laureatem pracowałem stosunkowo krótko, ale jego teksty czytam od blisko półwiecza i tym, co mnie w miarę upływu lat coraz bardziej zadziwia to stałość poglądów. Będąc świadkiem niezwykłej lekkości z jaką ludzie (a intelektualiści szczególnie) i instytucje w naszym kraju dokonują ideowych konwersji, podlegają intelektualnym modom i zachowaniom stadnym istnienie osoby, która pogłębia własne poglądy jest zjawiskiem zdumiewającym i działa krzepiaco. Parafrazując Władysława Broniewskiego można powiedzieć, że posród nawały medialnej konnicy i politycznych poprawności obowiązujących matryc myślenia, Łagowski stoi jak opoka. Jego teksty z „Tygodnika Powszechnego”, „Zdania”, książka o Maurycym Mochnackim i felietony w „Przeglądzie”, z których powstawały kolejne książki składają się na konsekwentnie rozwijaną całość i zachowują aktualność.

Andrzej Kurz, Bronisław Łagowski, fot. A. Głuc
Andrzej Kurz, Bronisław Łagowski, fot. A. Głuc

Ta aktualność tekstów Łagowskiego jest niepokojąca, ponieważ wskazuje na przygodny, wobec cywilizacyjnych uwikłań, charakter myślenia w Polsce i o Polsce i świecie. Suwerenność, demokracja, transformacja nie miały tak wielkiego wpływu na emancypację samowiedzy narodowej, utwierdzenia się narodu w swoim jestestwie (by odwołać się do pojęć myślicieli bliskich Łagowskiemu, Mochnackiego i Brzozowskiego), jak sobie imaginujemy. Obiektywne rozpoznanie rzeczywistości nadal nie jest uważane za siłę polityczną i warunek skutecznego działania. Problem nie polega tylko na hegemonii irredentystycznych, powstańczych narracji, które są dziedzictwem jedynie części Polaków. Najogólniej można powiedzieć, że jest to niechęć do relatywistycznego traktowania środków politycznego działania, które jest regułą w tych krajach do których wspólnoty aspirujemy. W hegemonicznej narracji akces i rządanie uznania uzasadniamy moralnymi przewagami, martyrologią, wiktymologią itp… Dlatego w polskim dyskursie największe namiętności budzi wszystko to, co poddaje te moralne przewagi (domniemane lub nie) w wątpliwość, np. polski antysemityzm. We wzorcowym dyskursie Polacy powinni występować jako jedyni nieantysemici na świecie.

Konsekwencją owego rozpanoszenia się moralistyki, w funkcji racji politycznej, jest stygmatyzacja i kryminalizacja każdego, kto odważa się polityczną rolę moralności związać z rzeczywistością, jej historycznymi konfiguracjami. Na przykład z sytuacją, w której kolaboracja może być skuteczniejszym środkiem obrony i rozwoju narodowego jestestwa aniżeli walka. Odrzucenie związków historycznych konfiguracji z relatywizmem środków politycznego działania jest, dla Łagowskiego, brakiem realizmu. Czyli odejściem od prawdy. W polemice z Leszkiem Kołakowskim Łagowski wskazywał, że mit nie może być ważniejszy od prawdy. Tyrania moralistyki, zmuszając nas do traktowania środków politycznego działania jako celów, de facto, likwiduje obszar tego, co polityczne. Kiedy mit zastępuje realne dziedzictwo dyskusja o celach i wartościach staje się niemożliwa. Kiedy nie chcemy znać prawdy lub przyjmujemy ją jedynie po mitycznej obróbce (jak „Solidarność” czy „żołnierzy wyklętych”) musimy zrezygnować z narodowej samowiedzy i, w konsekwencji, możliwości dokonania tej cywilizacyjnej emancypacji do której aspirujemy.

U Łagowskiego związek prawdy z działaniem ma charakter źródłowy. Bez próby racjonalnego ogarnięcia rzeczywistości skuteczne działanie jest niemożliwe. Mity są tylko przeszkodą. W tym miejscu pozostaje wierny swojemu największemu mistrzowi Michelowi de Montaigne. Nieustannie, piórem zaostrzonym u Montaigne’a, nakłuwa balony mitów, steoretypów, mistyfikacji i komunałów. Nie ma innego wyjścia, bowiem, jak napisał: „W wymiarze społecznym, to co się mówi wpływa na to, co się myśli, a co się myśli, powoduje to, co się robi. W takiej kolejności.”

Dlatego mam pewne wątpliwości traktowania sporej części pisarstwa laureata jako felietonistyki. Jego związki z wybitnymi polskimi felietonistami są pozorne. Felieton w zasadzie nie wykracza poza pewien zestaw opinii. Można powiedzieć, że felietonista w zasadzie pozostaje niewolnikiem świata, w którym posiadanie i wygłaszanie opinii jest obowiązujące. Tymczasem on nie wygłasza opinii. Łagowski ma poglądy i stara się opisać świat, zwłaszcza ten nam najbliższy, Polskę. Jak słusznie zauważył Andrzej Walicki: „Tytuł felietonisty zdaje się niezaspakajać aspiracji Bronisława Łagowskiego. Jest on krytycznym intelektualistą, jakich nie mamy zbyt wielu.” I tak należy go czytać.

Jak zauważył Walter Benjamin opinie są towarem, są nie tyle wyrazem samodzielnego myślenia, ale towarem, czerpanym z zasobów tego co gotowe, są z rynku i dla rynku. Opinie przejmujemy, nawet jeśli uważamy je za własne, nie mają wiele wspólnego z rozpoznaniem rzeczywistości, próbą jej ogarnięcia. Wybór opinii na jakiś temat jest nie tyle wypowiedzią na temat rzeczywistości ile deklaracją przynależności do jakiejś grupy, koterii, partii czy towarzystwa. Opinie niewiele mówią nam o świecie, a więcej o przynależności tego, kto ową opinię wypowiada. W tym sensie opinie nie muszą być zapośredniczone ani w wiedzy o świecie, ani jego osobistym doświadczaniu. Deklarowanie opinii zwalnia nas z posiadania scalonego, samodzielnie wypracowanego poglądu. Ma to tę dobrą stronę, że uwalnia nas od samotności człowieka myślącego. Posiadanie i pogłębianie własnych poglądów kłóci się z naszą potrzebą przynależności i wspólnoty, a człowiek jest zwierzęciem towarzyskim.

Problem w tym, że wspólnota opinii jest bardzo krucha, każde tąpnięcie rzeczywistości powoduje ich fluktuacje. Ta fluktuacja opinii z koleji podkopuje naszą tożsamość, która staje się czymś równie chimerycznym jak konfiguracje opinii. Dlatego nieporozumieniem jest czytanie Łagowskiego jedynie w poszukiwaniu bliskich nam  opinii na jakiś temat. Każdy jego tekst jest bowiem próbą ukazania warunków, w których możliwe będzie zdobycie samowiedzy na jakiś temat. Być może jest to utopia, ale Łagowski zdaje się wierzyć, że jest możliwe budowanie wspólnoty nie poprzez koniunkturalne dzielenie opinii ale udział w samowiedzy, subiektywnym ogarnięciu doświadczenia rzeczywistości w którą jesteśmy uwikłani.

We współczesnym świecie gdzie rezonans mediów nieustannie nagłaśnia konfiguracje opinii i tworzy zapory przeciw myśleniu, niepodporządkowanie się im jest aktem heroizmu. Nie tylko intelektualnego, szczególnie w Polsce, gdzie jak zauważył Czesław Miłosz, zdrajcą jest ten, kto nie deklaruje automatycznego akcesu do obowiązujacych w danym towarzystwie czy grupie opinii. Można powiedzieć, że w Polsce zdrada, to w zasadzie zdrada „dobrego towarzystwa”, a może po prostu koterii, bo o stronnictwach trudno dziś w Polsce mówić.

W medialnej kakofonii opnii, których kryterium jest nie tyle prawda, co ich domniemana poprawność, lektura Łagowskiego, jeśli jego teksty potrafimy jeszcze czytać, uwalnia nas od doraźności i przygodności opinii. Przywracają wagę pytań, na które są rzekomo już odpowiedzi, w formie prezentowanych przez medialnych celebrytów opinii. W tym upartym wskazywaniu, że opinie nie rozstrzygają ale przesłaniają rzeczywistość, przypomina właśnie Montaigne’a.

Jednym z takich pytań, które nieustannie powracają, które sobie i nam zadaje, jest miejsce Polski w cywilizacji Zachodu, średniego kraju w Europie. Wbrew medialnemu szumowi nie jest ono ani czymś oczywistym, ani czymś danym, zagwarantowanym przez genetykę ethnosu, nie wspominając już o gwarancjach Opatrzności.

Bronisław Łagowski jest myślicielem polskim, ale nie jest człowiekiem mającym jakąś obsesję polskości jako entelechii, misji (dlatego jest mu bliższy Mochnacki niż Mickiewicz, przy całym jego podziwie dla geniuszu wieszcza). Jest myślicielem polskim, ponieważ myśli w określonym miejscu na ziemi i pisze w określonym języku. Trudno byłoby tutaj próbować rekonstruować Łagowskiego teorię poznania. W dużym skrócie można powiedzieć, że jest ona – moim zdaniem – bliska epistemologii Jose Ortegi y Gasseta. Jest przekonany, że nie można myśleć o rzeczywistości nie uwzględniwszy własnego uwikłania w miejsce i czas. „Ja to ja i moje uwikłanie.” – jak powtarzał Ortega y Gasset. Łagowski nieustannie musi więc powracać do swojego uwikłania jako Polaka właśnie. Nie jest to ostentacyjna deklaracja polskości ale uznanie źródłowego faktu.

W pewnym sensie można powiedzieć, że suwerenność, państwo, partie mają dla tego uwikłania znaczenie drugorzędne. To uwikłanie dotyczy przede wszystkim historii długiego trwania ludzi na tym kawałku ziemi. To trwanie jest dla Łagowskiego dziedzictwem zagadkowym i intrygującym. Przypuszczam, że jako Anglik, Francuz czy Szwed Łagowski czułby się mniej komfortowo. Miałby bowiem mniej do przemyśliwania. Łagowskiego zawsze inspirowała myślowo przynależność do wspólnoty, która trwała pomimo braku ciągłości państwa i, w pewnym wymiarze, także terytorium. Z tych swoich rozważań wyciągnął wniosek, że dla trwania wspólnoty narodowej (nawet jeśli miałaby to być, jak mawia Perry Anderson, tylko wspólnota wyobrażona) suwerenność nie jest wartością najważniejszą, ale pewna cywilizacyjna jakość „pracującego społeczeństwa” i zmyślność elit, także tych zdolnych do kolaboracji. Łagowski jest postępowcem w tym sensie, że jego pozytywnymi bohaterami są ci, którzy przyczynili się do materialnego i intelektualnego, a więc cywilizacyjnego rozwoju wspólnoty. Można powiedzieć, że to echo luksemburgizmu, pochopnie deprecjonowanych poglądów krajanki Laureata. Wszak Róża Luksemburg pochodziła z tych samych stron co on.

Wasilij Rozanow utrzymywał, że z punktu widzenia Rosji rozbiory Polski były błędem. Rozbiory i pozbawienie Polaków suwerenności zmobilizowały Polaków, w pewnym sensie odrodziły. Gdyby Polakom pozostawić państwo stan entropii by się tylko podgłębiał i wchłonięcie Polski przez Rosję odbyło się bez oporów, niejako automatycznie. Być może Rozanow nieco przesadził. Ale jest coś zastanawiającego w fakcie, że postęp cywilizacyjny zdaje się w naszym kraju słabnąć w warunkach suwerenności. Wystarczy spacer po Krakowie, Bochnii, Nowym Sączu a nawet Nowej Hucie by przekonać się o różnicach w kulturze zagospodarowania przestrzeni gdy suwerenności było brak, a wtedy gdy ciesząc suwerennością tolerujemy deweloperskie bezhołowie. Można wskazać przykład skwapliwie przemilczany; rzesze polskich chłopów wywiezionych na roboty przymusowe do Rzeszy, którzy po powrocie do kraju stali się pionierami nowoczesnego gospodarowania na roli.

Jest tak jakby okresy odzyskiwanej suwerenności na dobrą sprawę były głównie pretekstem dla wykonywania spektakularnych gestów politycznych, a nie nadrabiania cywilizacyjnych zapóźnień, a przede wszystkim epokowego zadania zniesienia granicy cywilizacyjnej z Niemcami. W tym kontekście przedmiotem krytyki Łagowskiego, zwłaszcza w ostatnich latach jest to, co w odróżnieniu od mesjanizmu, nazywa misjonizmem. Misjonizm to przypisanie sobie roli cywilizacyjnej na Wschodzie, głównie względem Rosji, Białorusi i Ukrainy. Te tromtadanckie gesty z jednej strony mają przesłonić naszą własną cywilizacyjną podrzędność wobec Zachodu, z drugiej, ponieważ są pozbawione oparcia w realnej sile państwa i jego cywilizacyjnych zasobach, czynią z Polski pionka w globalnych rozgrywkach  Stanów Zjednoczonych i innych mocarstw.

Suwerenna Polska oczywiscie ma misję cywilizacyjną ale obszarem misyjnym jest ona sama. A tymczasem nic nie wskazuje na to, by nasza podrzędność cywilizacyjna względem sąsiadów z Zachodu, Południa i Północy się zmniejszała i uwierała, jak choćby Łagowskiego. Uwodzeni retoryką misjonizmu zapominamy zrobić porządek we własnym mieszkaniu i zastepujemy to zadanie pouczaniem jak ma urzadzić swoje mieszkanie ktoś inny. Polski mesjanizm miał jakieś zaplecze myślowe, był dyskusyjną, ale jednak pewną historiozofią. Natomiast misjonizm, będąc czystym resentymentem, należy do psychicznych aberacji. Może dlatego, jest tak trudno z nim walczyć czy polemizować. Nikt, nie chce zostać zaliczony do „piesków Putina”. A niestety człowiek podległy aberacji umysłowej na polemikę i dyskusję z reguły odpowiada kalumnią. Owe „pieski Putina” Tomasza Lisa to tylko ostatni przykład.

Retoryka misjonizmu, będąc de facto zaprzeczeniem i karykaturą mesjanizmu, jest szczególnie niebezpieczna w naszym zglobalizowanym świecie. Wśród wartości, które Bronisław Łagowski ceni sobie najbardziej i nieustannie nam o niej przypomina jest pokój. Nie nie jest pacyfistą, ale mieszkańcem tej części Europy, gdzie wojny były klęskami największymi. W warunkach pokoju można cywilizacyjne zapóźnienie nadrabiać szybciej lub wolniej. Ale dla mieszkańca tej części świata pokój jest conditio sine qua non w miarę godnego życia jeśli nie przetrwania. Tak było, jest i, w dającej się widzieć przyszłości, będzie. Powiedzenie „better red then dead”, powstało na Zachodzie, ale wcześniej intuicyjnie podzielali je odbudowujący Polskę po wojnie. To oni trafnie rozpoznali sytuację, a nie ci którzy liczyli na III wojnę. I tego żaden IPN nie zmieni. Na szczęście wezwania „Panie Truman puść ta bania bo jest nie do wytrzymania.” nikt nie wysłuchał. Miejmy nadzieję, że tak będzie i teraz.

Kilka tysięcy ludzi w Polsce, którzy czytują Łagowskiego, to może niewiele w porównaniu z rzeszą poddanych obróbce przez środki masowego przekazu i traktowanych przez nie jak zombi. Ale z drugiej strony media rezonują jedynie opinie, które same kreują. Ludzie te opinie powtarzają, często dla świętego spokoju. Wiara w to, że nie przestali myśleć, niekoniecznie musi być utopią. Choć nie wszyscy potrafią to czynić tak przenikliwie jak Bronisław Łagowski i nie mają jego odwagi.

Jest wiele spraw, których nie poruszyłem. Ot choćby jego zasług jako promotora myśli liberalnej w Polsce. Jest to tym bardziej ważne, że teksty którymi inkrustował ZDANIE docierały w stanie wojennym do czynników decyzyjnych. Pominąłem jego analizy mitologii „Solidarności”. A także sprawę nieco dyskusyjną, jak stosunek do praw człowieka, które podlegając sakralizacji stały się dla niego matecznikiem hipokryzji. W kwestii pozostaje Łagowski bliski Roberto Calasso, który stwierdził, że Zachód sakralizując prawa człowieka, uczynił z nich rodzaj bóstwa, na którego ołtarzu kapłani nieustannie muszą składać ofiary. Tak się składa, że są to ofiary z ludzi.

Bronisław Łagowski myśląc i pisząc w tym miejscu, w którym jest, doskonale przerobił lekcje zimnej wojny i upadku realnego socjalizmu. Ta lekcja pokazała, że dla poszerzenia elementarnych ludzkich praw, w tym tak cennej dla niego wolności gospodarczej, nie była potrzebna interwencja zbrojna, wojna i setki tysięcy ofiar, ale subiektywne zmiany myślenia. Realnego socjalizmu (zwanego też pogardliwie komuną) nie zmiotła żadna interwencja tych, którzy głoszą się depozytariuszami praw człowieka. To wszystko dokonywało się w głowach rządzących i rządzonych. Miał w tym swój drobny wkład i Łagowski, nikogo nie bombardując i do nikogo nie strzelając. Być może nie do końca jest marzycielem wierząc, że można ludziom pomóc posprzątać w głowach słowem. Tym bardziej jeśli czyni się to polszczyzną o tak bogatych rejestrach jak laureata.