Jesienne Zdanie (2016)

Tym razem będzie inaczej. Nie zacznę od „dania firmowego” kwartalnika, czyli od flagowego wywiadu („Trzech na jednego”) bo są ku temu specjalne powody, ale od obszernego, programowego niemal, tekstu Andrzeja Walickiego, zatytułowanego skromnie „Zapisane w dzienniku”. Jest tego bitych 11 stron tekstu a każde zdanie ma ogromną wagę.

Sięga Profesor do samego jądra polskich spraw, jak na dłoni ukazując źródła naszych niedawnych sukcesów i ujawniających się, coraz bardziej wyraziście, klęsk. Pisze więc o, jakby to nazwać najkrócej „dziecięcej chorobie neoliberalizmu w liberalizmie” i krytykując Gadomskiego z Balcerowiczem, czy może Balcerowicza z Gadomskim z pozycji trochę niedzisiejszego klasycznego liberalizmu (od J.S. Milla przez T. Hill Gardena po, piszącego o nas, Mieroszewskiego). Poddaje bezlitosnej (wręcz krwawej!) analizie tragiczne aspekty implementacji nowego, „po komunistycznego” systemu w Polsce, a przecież to właśnie ten liberalizm o XIX wiecznych źródłach, zrodził (zapewne w wyniku nieślubnego skojarzenia z marksizmem o czym już Profesor nie wspomina) liberalne państwo opiekuńcze przyjęte przez europejskie kraje zachodu. Właśnie nadzieje na taki, „opiekuńczy” stan rzeczy, zrodziły w Polsce masowe poparcie dla wejścia do Unii Europejskiej. Staje w tej sprawie „prawdziwy liberał” ramię w ramię z „prawdziwymi socjalistami” Kowalikiem, Kuroniem czy Modzelewskim.

Można się spierać z Walickim, gdy poważnie traktuje proces „reprywatyzacji”, który u nas przybrał raczej formę grabieży znacjonalizowanego wcześniej mienia przez, jak zauważa przecież Profesor, „skupywaczy prawnych roszczeń”. Nie sposób jednak odmówić mu racji, gdy w tym właśnie procesie upatruje źródło sukcesu spiskowych teorii i różnych populizmów, z ich najpaskudniejszą, faszyzującą odmianą na czele.

O tych kwestiach, a szczególnie o „micie patriotyzmu” pisze też bardzo interesująco, na dalszych stronach kwartalnika, Andrzej Kurz. Rodzącej się przy okazji ksenofobii i mowie nienawiści, w kontekście kryzysu migracyjnego a także instrumentalnemu traktowaniu tych zjawisk poświęca uwagę Lech M. Nijakowski, a umacniającymi się wyraziście, skrajnymi postawami w Niemczech, czyli „Alternatywą dla Niemiec” zajmuje się Wiesław Wysocki, analizując program tej partii i przyglądając się z bliska (autopsja!) jej zwolennikom.

Wróćmy jeszcze jednak na moment do Walickiego, bo w swoich dziennikowych zapiskach analizuje Profesor stan naszej demokracji i dochodzi do smutnych wniosków, a gdy odwołując się do Davida Helda i jego książki z 2006 r. pisze „czym demokracja nie jest” możemy mu przypisać zdolności profetyczne!

Nie jest bowiem demokracja „państwem światopoglądowym” czyli „dyktaturą ideologiczną”,  nowoczesny naród nie może opierać się o „odgórnie narzuconą tożsamość” a „żaden system demokratyczny nie może być faktyczną wszechwładzą jednej partii, choćby nawet legitymizowała się ona sukcesem wyborczym”. Tu Profesor daje liczne przykłady ze śmiesznego (i strasznego) IPN-owskiego skansenu intelektualnego, za który winę ponoszą jednak nie tylko obecni władcy Polski ale też elity „postsolidarnościowe”, które w swej ogromnej większości akceptowały „przemoc symboliczną” wobec myślących inaczej, czy to w kraju, wobec pamięci o PRL, czy poza granicami, co widać w stosunku do Rosji i całej naszej polskiej, pożal się Boże, polityki wschodniej. Walicki pisze o tych kwestiach obszernie i bez rękawiczek!

I chwała Redakcji, że udało się taki tekst zdobyć, bo stanowi on doskonały wstęp do rozważań nad „Polską racją stanu” jaka była tematem konferencji teoretycznej Kuźnicy organizowanej dorocznie w gościnnych progach Muzeum Historycznego m. Krakowa…

                                               Polska racja stanu?

Zacznijmy zatem od znamiennego cytatu: „Niekiedy mam wrażenie – mówił, w sali Fontany Muzeum, Włodzimierz Cimoszewicz – że narody, które mają za sobą historię imperialnej mocarstwowości, zbyt często żyją złudzeniami tej przeszłości. Na przykład Brytyjczycy sądzą, że mogą wrócić czasy jeżeli nie imperialnej mocarstwowości, to całkowitej niezależności”. To stwierdzenie wygłoszone 21 maja br. okazało się dramatycznie trafne i zjawisko o którym wspomniał b. premier, dało o sobie znać bardzo boleśnie w brytyjskim referendum.

Ale przecież nie tylko o brytyjską megalomanię tu chodzi. Nas najmocniej dotyczy nasza własna niby-narodowa megalomania pielęgnująca mit „Polski od morza do morza” i pozwalająca na utylitarne traktowanie historii w całkiem prozaicznych celach. Gdy nasi faszyści wołają o „Wielkiej Polsce” to abstrahują od faktu, że I Rzeczpospolita była państwem wielu nacji, za to każdy głąb może poczuć się przez chwilę w butach Sobieskiego! Gdy nasi aktualni władcy opowiadają banialuki o budowaniu po ich przewodnictwem jakiegoś „Międzymorza” to możemy być pewni, że chodzi o zdobywanie chwilowego poklasku wśród ludzi, którzy mają o polityce (czy geopolityce) pojęcie nader skromne.

I te prawdy stają się ostatnimi czasy coraz bardziej powszechne. Widzimy to w Rosji, gdy prezydent mówi o „opiece” nad Rosjanami poza granicami Federacji i tę opiekę realizuje za pomocą „zielonych ludzików”, widać to było w Wielkiej Brytanii, gdy premier rozpętuje antyunijną histerię, by zdobyć głosy „ulicy”, widać to we Francji, a ostatnio bardzo wyraziście w USA, gdzie obecny prezydent-elekt chce „znów Amerykę uczynić wielką” choć już teraz ze swoją „wielkością” USA poradzić sobie nie mogą.

                                       Nasza megalomania i smoleńska religia

Ten megalomański obłęd, w naszym przypadku, objawia się rusofobią, co powoduje, że uprawomocnione stają się wyobrażenia, że Polacy nienawiść do Rosji (do każdej Rosji!) wynoszą z kołyski. Jak zauważa Bronisław Łagowski, który swe konferencyjne wystąpienie skoncentrował wokół głoszonej dziś, specyficznej wersji „patriotyzmu”, trudno o postawę bardziej sprzeczną z polskim interesem! Co rozsądniejsi ludzie powtarzali i powtarzają, że naszą szansą, a nie tylko tragedią, jest położenie geograficzne, pozycja „pomostu” między Wschodem a Zachodem Europy. Ale takim „pomostem” możemy być tylko wtedy, gdy przyjmujemy postawę realistyczną, życzliwą wobec wszystkich sąsiadów. Tylko w budowanej przez „religię smoleńską” atmosferze nienawiści wobec każdej Rosji, jaka by ona nie była, można odrzucać prawdę, że to dzięki postawie zwycięskiego Stalina, otrzymując Ziemie Zachodnie, Polska nie stała się czymś na kształt „Księstwa Warszawskiego”, choć owszem, narzucono jej status polityczny bliźniaczo podobny do tego, jaki miało „Księstwo” wobec Napoleona.

Wiele ważnych spostrzeżeń na temat naszego stosunku do sąsiada zawarł w swym wystąpieniu „Polska polityka wschodnia ostatnich lat” Andrzej Romanowski, przypominając że „oryginalność” działań naszej dyplomacji a może w jeszcze znaczniejszym stopniu rządowej propagandy, nie tylko powoduje osamotnienie w Europie ale zgoła stawia nas „przeciw światu” w czasach gdy nawet w USA wygrywa ten kandydat, który w kampanii wyraziście stawia na porozumienie mocarstw!

A co o tym myślą sami Rosjanie, a przynajmniej niektórzy Rosjanie? Tu odpowiedzi wypada szukać w rosyjskim piśmiennictwie o co dba, jak zwykle w „Zdaniu”, Jacek Wojciechowski, recenzując ukazujące się w Rosji najciekawsze pozycje książkowe. Tym razem  dotyczą one tak opozycji demokratycznej, jak i zjawisk typu Żyrinowskiego czy zgoła poglądów „czarnosecinnych”. Warto o tym wiedzieć, choć my też bardzo podobne grzechy mamy, o czym w swoim felietonie pisze bezlitosny „Sceptyk”.

O ludziach i historii

W całym bogactwie trafiającego właśnie do salonów Empik, jesiennego numeru Zdania , uwagę przyciągają pozycje o wyjątkowym walorze, bo tyczące skrzętnie pomijanej dziś historii – jest więc artykuł Mariana Stępnia o Miłoszu jako dyplomacie PRL, jest rzecz o zmarłym niedawno Józefie Oleksym pióra Bolesława Farona, są wspomnienia Jana Brońka z Października’56 co w pewnym sensie puentuje felieton Krzysztofa Mroziewicza „Mamy szczęście być pokoleniem z biografią”, i co dodatkowo potwierdza Jerzy Surdykowski, który swój tekst zatytułował „Samotność”. On też ma biografię, nie pasującą do dzisiejszej mody…

Trudno wymienić wszystkich autorów obecnych w tym numerze, bo jest i poezja (Anny Augustyniak) i uwagi Mroziewicza o teatrze Krzysztofa Jasińskiego i doniesienia Adama Kulawika o poezji, która pomagała przetrwać w hitlerowskim obozie i nota Andrzeja Kurza o Henryku Voglerze (o losach pisarza i tablicy jaką wmurowano ku czci tego współzałożyciela Kuźnicy), jest w numerze tekst francuskiego autorytetu w badaniach nad losem Żydów europejskich – Audrey Kichelewski, oraz pozycje stale wspierających „Zdanie” swymi ważnymi artykułami:  Marka Zagajewskiego, Edwarda Karolczuka czy Pawła Kozłowskiego i Tomasza Gobana-Klasa. Jest kropla optymizmu u Krzysztofa Komornickiego, a nawet doniesienie prof. Henryka Domańskiego o tym co jedzą Polacy!

Gdy rodzi się pytanie jak to możliwe, że bez grosza dla autorów, bez możliwości zamawiania artykułów na aktualne tematy, „Zdanie” utrzymuje niezmiennie (trudno nie chwalić) taki poziom i taki związek z pulsem życia intelektualnego kraju to, przynajmniej częściową, odpowiedź znajdziecie Państwo w otwierającej numer rozmowie czterech naczelnych „Zdania” w jego obecnej formule. O sobie, o politycznych przygodach i o swych doświadczeniach w redagowaniu pisma mówią: Zbigniew Regucki, Marian Stępień, Adam Komorowski i (last but not least) Edward Chudziński – obecny naczelny, który (Uwaga, uwaga!) jest tym „jednym” z „Trzech na jednego”, bo wyróżniony właśnie został przez „Kuźnicę” nagrodą „Kowadła”! Miejmy tylko nadzieję, że wyróżnienia tego nie uzna za spełnienie wszelkich życiowych ambicji i nie opuści kapitańskiego mostka, jakby fale nie były burzliwe…

 

Filip Ratkowski