Wiosenne „Zdanie” już w salonach „Empiku”

Jedyny polski aktor, który po Modrzejewskiej zrobił niekwestionowaną karierę za granicą i który, choć dyrektoruje i gra obecnie w Teatrze Polskim, ma swoją garderobę w Comédie-Française, czyli Andrzej Seweryn, jest tym razem bohaterem „Trzech na jednego” czyli dania firmowego „Zdania” w jego najświeższej, wiosennej edycji . Także zespół dziennikarzy, którzy dokonują swego rodzaju intelektualnej wiwisekcji artysty jest wyjątkowy, bo Edwardowi Chudzińskiemu, redaktorowi naczelnemu pisma, partnerują Adam Komorowski i Krzysztof Mroziewicz.

Ale, moim zdaniem, nie ten, znakomity zresztą „trójwywiad”, jest tym razem diamentem wśród pereł – to ukryty głęboko, na 51 stronie artykuł Andrzeja Walickiego „Marksizm jako układ odniesienia, przedmiot krytyki i źródło inspiracji”, tym cenniejszy dla czytelników i miłośników naszego pisma, że zrodził się z inspiracji drukowanego w „Zdaniu” artykułu Janusza Dobieszewskiego poświęconego nieodżałowanej pamięci Włodzimierzowi Rydzewskiemu.

Nie Dobieszewski jest tu jednak ważny, nawet nie nasz przyjaciel Włodek Rydzewski, ale Marks i marksizm, jego krytycy i zwolennicy, pogrobowcy, odnowiciele i fałszerze. Czytelnikowi nieodparcie nasuwa się stwierdzenie, że choć w swych „futurologicznych” aspektach marksizm, jak wszystkie futurologie,  okazał się pomyłką, to przecież nie sposób w rozważaniach o społeczeństwie pomijać dorobku tego myśliciela.

Walicki, dokonując swego rodzaju „autoanalizy liberała” ( rozumianego jako rzecznik wolności) przygląda się marksowskim teoriom (w tym szczególnie marksowskiej teorii wolności) i odwołując się do obszernej, choć czytywanej w Polsce tylko przez specjalistów, światowej literatury „marksologicznej” próbuje określić swoje własne miejsce w tej, objętej dziś anatemą, problematyce. Przecież dzieła Marksa (te które wyszły w Polsce, pod stalinowską cenzurą) płoną dziś co dnia na stosach rozpalanych przez wrogów… czego właściwie? Myślenia?

Walicki zastanawia się: czy sam jestem, lub byłem, marksistą? A jeśli tak, to w jakim sensie i w jakiej mierze? I w jakiej mierze jeszcze nim pozostaję? Bo przecież nawet taki Legutko (ponoć filozof uniwersytecki i profesor z uczelni, która rywalizuje w prawowierności katolicko-narodowej z PATem) bez marksizmu żyć nie może!

A przecież „… marksizm bez liberalizmu niczego dobrego nie wróży – pisze w pewnym momencie Autor. –  To już wiemy. Pisaniu na ten temat poświęciłem kilka najlepszych naukowo lat mojego życia. Nie odżegnuję się od dorobku tych lat, aloe dzisiaj jednak inaczej rozstawiam akcenty. (…) Uderzającą cechą etosu dzisiejszej Polski jest uwrażliwienie na fizyczny przymus (widoczny zwłaszcza w oburzeniu gdy coś takiego zdarza się w  autorytatywnych Chinach lub szczególnie nielubianej Rosji) przy przyzwalaniu na pseudopatriotyczną przemoc symboliczna w polityce oraz przesadnym, niedopuszczalnym moim zdaniem brutalnych reprywatyzacji, eksmisji na bryk oraz licznych przejawów przemocy silniejszego zakładających nadrzędność praw własności nad prawami człowieka„.

I w tym celu, by takie zjawiska analizować, niezbędny jest właśnie marksizm i umiejętność „korzystania z pozytywnego wkładu tego myśliciela w emancypację ludzkości” pisze Profesor. Sapienti sat!

Powyższa, obszerna przyznaję jak na warunki Internetu, apologia , tak potrzebnego dziś, tekstu Walickiego w żadnej mierze nie umniejsza wartości innych znakomitych tekstów zamieszczonych w „Zdaniu” które właśnie trafiło do salonów Empik. Wszelako bez marksowskiego myślenia nie mógłby powstać znakomity esej Henryka DomańskiegoO otwartości struktury społecznej. Profesor, omawiając ograniczenia ruchliwości i przepływu jednostek czy całych grup pomiędzy klasami, pomaga nam zrozumieć istotę rożnych politycznych paradoksów, a gdyby wmyślić się głębiej w jego tok rozważań, można zrozumieć też fenomen absurdalnej „sekty smoleńskiej” zasilanej przez frustratów (tak!) niegdysiejszych członków klasy robotniczej, mających wykształcone przez dziesięciolecia w PRL poczucie własnej wartości, a dziś zdegradowanych do pozycji „roboli”. Bo oto, nie pamiętamy na przykład, że jak pisze profesor „… liczba właścicieli gospodarstw rolnych zmniejszyła się w latach 1988-2010 z 23 do 8 proc. a robotników wykwalifikowanych (to sól ziemi!)  z 25 do 6 proc.”. To musiało rodzić frustrację szczególnie gdy człowiek uprzytomni sobie, że ludzie ci powiększyli grono bezrobotnych!

A bezrobotni to ludzie „wolni”, tak jak wolnym był „Wolny najmita” z wiadomego wiersza przywoływanego chętnie w latach „słusznie minionych”. Jednak to od pochwały tej, liberalnie pojmowanej, wolności zaczyna swe rozważania Edward Karolczuk, ale kieruje myśl czytelnika w  zgoła zaskakującą stronę, bo w kierunku zjawiska „dezercji”. Bo też dezercja w sytuacji ekstremalnej, w warunkach wojny czy rewolucji, bywa wbrew swej nazwie, trudnym, niekiedy heroicznym wyborem! Nie przypadkowo Autor cytuje w pewnym momencie Jeana-Paula Sarte’a „człowiek skazany na to by być wolnym, dźwiga na swych ramionach ciężar całego świata: jest odpowiedzialny za świat i za siebie samego (pojętego) jako sposób bycia”.

Zrozumiały w tym kontekście będzie tok jaki przyjmują wypowiedzi  Karolczuka, który pisze wprost o „dialektyce dezertera i bohatera”. Dopóki jednak „wyrok historii nie jest przesądzony, dialektyka taka jest możliwa, a wina i odpowiedzialność historyczna czy obiektywna jest tylko odpowiedzialnością w oczach innych, sami oskarżeni o dezercję nie poczuwają się do winy”.

I znów kwestia odpowiedzialności „za cały świat” zjawi się w tym numerze „Zdania” w tekście Tadeusza Zatorskiego zatytułowanym: „Między frontami – Agnostyk wśród ateistów, wyznawców i poszukujących”, no bo skoro bóg nie istnieje, to wszelkie zło pochodzi od człowieka (Człowieka?) i z tą fatalną prawdą musimy się zmierzyć bez szansy uwolnienia od odpowiedzialności.

A ta odpowiedzialność, dla nas samych, wcale nie jest tylko teoretyczna! Dowodzi tego Marek Tabin w ciekawej analizie „Emocje codzienne a istnienie państwa”, który rozbierając na czynniki pierwsze bieżącą polską politykę, szczególnie w wykonaniu dwóch dominujących partii,  z konstatuje z niepokojem: „W takich warunkach emocjonalnych – ciągłego bycia lekceważonym i odczuwalnej konieczności odpowiadania tym samym, bezustannych afer, stałej obecności najsilniejszych istniejących słów(„hańba”, „zdrada”) stosowanych nawet do drobnych potknięć, albo nawet i bez nich, w sytuacji gdy żadna instytucja społeczna nie postępuje w zgodzie z ideałami które głosi, powstaje uzasadniona wątpliwość, czy istnieje państwo.” i kończy: ” Obawiam się, że tym razem nie będziemy dla świata wzorem zgodnego i pokojowego rozwiązywania konfliktów”. Ładna perspektywa!

Jest w tym numerze pisma wiele innych fascynujących tekstów: Marek Zagajewski, wychodząc od przeglądu arcybogatej twórczości naukowej i publicystycznej Grzegorza Kołodki ( w tym  „Rozmowy na Ćwierćwiecze” Kołodki z Pawłem Kozłowskim czy obszernego wyboru „Grzegorz W. Kołodko i ćwierćwiecze transformacji”) próbuje zmierzyć się naszym rozumieniem „kapitalizmu” i anatemami jakimi obrzucany jest „socjalizm” bez względu na to jak jest pojmowany.

Redakcja w tym numerze „Zadania” sporo miejsca przeznacza dla literatury i krytyki literackiej. Mamy więc fragment prozy Mariana Pilota, omówienie najnowszych przekładów z prozy rosyjskiej przez Jacka Wojciechowskiego  (Jerofiejew, Pielewin, Szyszkin i tak popularny ostatnio Akunin), są wiersza Andrzeja Pacuły (i szkic o Jacku Kaczmarskim jego pióra), jest  artykuł Stanisława Burkota o Konwickim, Stanisław Stabro pisze o Janie Pieszczachowiczu a Pieszczachowicz o „Upolitycznionym życiu literackim” (to wypowiedź na ubiegłorocznym sympozjum Kuźnicy poświęconym kulturze w PRL.. Jest i ilustracja wielu wiążących się z tym zagadnień we fragmentach „DziennikaMariana Stępnia – kto ciekaw, znajdzie te związki.

To oczywiście nie wszystko i nie wszystkie nazwiska z doborowej stawki autorów obecnych w tym numerze „Zdania” –  swoje felietony zamieszczają Krzysztof Komornicki,  Tomasz Goban-Klas i niezastąpiony „Sceptyk”, jest też tekst zaskakujący na tych łamach „Czy Chrystus był i na innych planetach” Janusza Tazbira…  No proszę, proszę!